„Święci są dla nas wzorem i pomocą w dążeniu do zbawienia”.
Pomocą – to oczywiste.
Ale wzorem?
Zaczęłam się nad tym zastanawiać dziś od rana.
Bo oczywiście nie możemy naśladować „wszystkich świętych” (chociaż możemy ich prosić o pomoc). Naśladowanie zakłada znajomość, wybór, szczególną relację, zastanawianie się nad tym, jak żyli i co pisali; zakłada też pewną fascynację.
Czy mam takich świętych? Oczywiście. Czy zastanawiam się nad ich życiem, czy czytam, co pisali? Jak najbardziej. Czy jestem zafascynowana? Tak, przynajmniej niektórymi aspektami ich życia. Czy ich w tym naśladuję?
No właśnie, tu jest problem: bo wydaje mi się, że to, co mnie w nich najbardziej zachwyca, jest tak osobiste, że niemożliwe do naśladowania.
Weźmy jako przykład świętego Tomasza. I tu nie chodzi mi o to, że był on także geniuszem intelektu, a więc tego się z definicji naśladować nie da.
Tomasz całe życie zastanawiał się nad tym, kim jest Bóg; i wszystko, co pisał, w jakiś sposób jest odpowiedzią na to pytanie. No więc tu mogę się od niego uczyć: mogę czytać to, co napisał; i mogę sama zastanawiać się nad Bogiem… Ale w tym wszystkim najważniejsze jest coś innego: Tomasz był tym pytaniem zajęty od zawsze; legenda mówi, że już w dzieciństwie pytał „kim jest Bóg” i że bardzo pragnął znaleźć na nie odpowiedź. No właśnie, chodzi o to pragnienie: bo mogę naśladować Tomasza w zadawaniu takich ważnych pytań; ale jak go naśladować w pragnieniu znalezienia odpowiedzi? I w tym, żeby to była jedyna rzecz, o jakiej się myśli? A to przecież było najważniejsze.
A Wy, co o tym myślicie? Czy naśladujecie świętych? jeśli tak, to kogo i w jaki sposób?
Magda