Wiem, że tytuł posta to tytuł jakiegoś czasopisma, ale nie o to chodzi.

W życiu są cienie i blaski, trud i radość. Radość tym większa, im więcej trudu kosztowało osiągnięcie celu.
Dzisiaj jest Dzień Edukacji Narodowej, czyli potocznie mówiąc Dzień Nauczyciela.
Co tu dużo mówić: to też moje święto.

Co najbardziej lubię w pracy nauczycielskiej?
1. stawiać zasłużone trójki, czwórki, piątki... :) ;
2. widzieć błysk w oku ucznia z ostatniej ławki: Aha! To ja już wiem, odkryłem, proszę Pani! ;
3. wzbudzać zainteresowanie uczniów;
4. chodzić od ławki do ławki poprawiając zadania, gdy uczniowie pilnie pracują;
5. widzieć, jak współpracują ze sobą, słuchają siebie nawzajem, "rosną" jako ludzie...

Jestem wzruszona poziomem akademii z okazji dzisiejszego święta i ślubowania klasy pierwszej. Ile to pracy! Sprytne dzieciaczki wszystkiego nauczyły się na pamięć i sufler, czyli Pani, prawie nie był potrzebny. Tylko klasa „0” miała tremę, co jest zupełnie zrozumiałe. :)

Wróciłam do domu z przepięknym bukietem czerwonych róż, prezentem od „moich dzieci”, czyli od klasy, w której mam wychowawstwo.
Jutro wracam do zwykłej codzienności: zabiegania, rąk umorusanych kredą, torby pełnej książek i kartkówek do sprawdzenia, poszukiwań nowych rozwiązań metodycznych i przyczyn takiego czy innego zachowania ucznia.

Nie zawsze jest tak, jakbym chciała. Muszę się jeszcze wiele nauczyć.
Módlcie się za mnie, żebym oprócz bycia panią od ..., była przede wszystkim drogą, po której Bóg przychodzi do człowieka.

A teraz wracam do moich książek. I znikam z bloga: nieobecność stale usprawiedliwiona.
Sabina