Ogólnie klimat dotyczący beatyfikacji był dość pesymistyczny, jeśli chodzi o możliwość uczestniczenia: dużo ludzi, nie ma biletów, Rzym będzie zatkany i nieprzejezdny... ale ja koniecznie chciałam jakoś być blisko, chociaż to nie jest łatwo, bo z naszej peryferii trudno jest dostać się do centrum. A potem jedna z sióstr dostała z duszpasterstwa młodzieży zawiadomienie, że można się zgłaszać do służb porządkowych na beatyfikację Jana Pawła II. I to już była okazja: bo mogłam pójść na wieczór i noc, i rano już być w centrum.
A potem w sobotę zaczęło się chmurzyć, i wydawało się, że będzie padać... moknąć całą noc? to nie był pomysł zbyt zachwycający, ale ponieważ się zgłosiłam, więc nie mogłam się wycofać. Zapakowałam kanapki, dodatkowy sweter, wodę, czekoladę, pelerynę, encyklikę "Fides et ratio"... (czyli podstawowy zestaw dla przeżycia). A padało tylko jakieś pół godziny, i to przed modlitwą. No więc byłam wieczorem na czuwaniu modlitewnym w Circo Massimo, gdzie rozdawałam świece i butelki z wodą i takie śmieszne świecące breloczki.
Potem, ok. 23 skończyło się, więc poszłyśmy z J. do św. Piotra, żeby zobaczyć, jaka jest sytuacja. Sytuacja była taka, że można było czekać na otwarcie placu parę godzin w zbitym tłumie, bez możliwości ruszenia się... uznałyśmy, że aż tak nam nie zależy i że wystarczy nam bycie obok Castel sant’Angelo (Zamku Anioła), ze świadomością, że jesteśmy blisko. Ale to oznaczało, że powinnyśmy wcześniej pójść gdzieś na Mszę św... obeszłyśmy okolicę, ustaliłyśmy, że pierwsza Msza jest o 8 rano (trochę późno, ale co robić), a potem poszukałyśmy jakiegoś otwartego kościoła, gdzie przespałyśmy się, skulone na klęczniku. Niestety – o 5 rano nas obudzili, że zamykają kościół... więc znowu trochę połaziłyśmy po mieście, wypiłyśmy kawę, poszłyśmy się pomodlić, a potem na Mszę.
Po Mszy – ok. 9 – ja byłam przekonana, że nawet nie warto się zbliżać do św. Piotra, tylko trzeba poszukać jakiegoś ekranu. Ale J. chciała, więc poszłyśmy i – krok po kroku – doszłyśmy na via della Conciliazione, co oznaczało, że widziałyśmy – choć z daleka – ołtarz, i mogłyśmy widzieć bezpośrednio, a nie na ekranie, odsłanianie obrazu BŁOGOSŁAWIONEGO Jana Pawła II. Więc jednak uczestniczyłyśmy w beatyfikacji!
A potem powrót – i wszystko było w miarę dobrze, oprócz ostatniego etapu: okazało się, że z okazji 1 maja nasz autobus nie jeździ... Więc w nastroju bardzo pielgrzymkowym, po 40 minutach spokojnego marszu dotarłam do domu, zjadłam obiad i padłam. Bardzo szczęśliwa, że byłam w Rzymie i że mogłam brać w tym udział...
Wiem, że to jest opowieść bardzo „techniczna” – poszłam tu, zrobiłam to... jak mi się myśli ułożą, to napiszę też coś bardziej przemyślanego
Magda
A potem w sobotę zaczęło się chmurzyć, i wydawało się, że będzie padać... moknąć całą noc? to nie był pomysł zbyt zachwycający, ale ponieważ się zgłosiłam, więc nie mogłam się wycofać. Zapakowałam kanapki, dodatkowy sweter, wodę, czekoladę, pelerynę, encyklikę "Fides et ratio"... (czyli podstawowy zestaw dla przeżycia). A padało tylko jakieś pół godziny, i to przed modlitwą. No więc byłam wieczorem na czuwaniu modlitewnym w Circo Massimo, gdzie rozdawałam świece i butelki z wodą i takie śmieszne świecące breloczki.
Potem, ok. 23 skończyło się, więc poszłyśmy z J. do św. Piotra, żeby zobaczyć, jaka jest sytuacja. Sytuacja była taka, że można było czekać na otwarcie placu parę godzin w zbitym tłumie, bez możliwości ruszenia się... uznałyśmy, że aż tak nam nie zależy i że wystarczy nam bycie obok Castel sant’Angelo (Zamku Anioła), ze świadomością, że jesteśmy blisko. Ale to oznaczało, że powinnyśmy wcześniej pójść gdzieś na Mszę św... obeszłyśmy okolicę, ustaliłyśmy, że pierwsza Msza jest o 8 rano (trochę późno, ale co robić), a potem poszukałyśmy jakiegoś otwartego kościoła, gdzie przespałyśmy się, skulone na klęczniku. Niestety – o 5 rano nas obudzili, że zamykają kościół... więc znowu trochę połaziłyśmy po mieście, wypiłyśmy kawę, poszłyśmy się pomodlić, a potem na Mszę.
Po Mszy – ok. 9 – ja byłam przekonana, że nawet nie warto się zbliżać do św. Piotra, tylko trzeba poszukać jakiegoś ekranu. Ale J. chciała, więc poszłyśmy i – krok po kroku – doszłyśmy na via della Conciliazione, co oznaczało, że widziałyśmy – choć z daleka – ołtarz, i mogłyśmy widzieć bezpośrednio, a nie na ekranie, odsłanianie obrazu BŁOGOSŁAWIONEGO Jana Pawła II. Więc jednak uczestniczyłyśmy w beatyfikacji!
A potem powrót – i wszystko było w miarę dobrze, oprócz ostatniego etapu: okazało się, że z okazji 1 maja nasz autobus nie jeździ... Więc w nastroju bardzo pielgrzymkowym, po 40 minutach spokojnego marszu dotarłam do domu, zjadłam obiad i padłam. Bardzo szczęśliwa, że byłam w Rzymie i że mogłam brać w tym udział...
Wiem, że to jest opowieść bardzo „techniczna” – poszłam tu, zrobiłam to... jak mi się myśli ułożą, to napiszę też coś bardziej przemyślanego
Magda
Beatyfikacja Jana Pawła II, Rzym |