Jakiś miesiąc temu powadziłyśmy w Krakowie rekolekcje.

Było to doświadczenie – jak zwykle – piękne i trudne. Trudne, bo nie wiadomo, kto (i czy) przyjedzie; bo trzeba zdecydować, co powiedzieć, bo trzeba się przygotować…

Piękne – bo to okazja, żeby przemyśleć sobie znowu trochę podstawowych prawd wiary. I piękne, bo mogłyśmy współpracować. I jeszcze: rekolekcje były o miłości, a myślę, że udało nam się nie tylko mówić o miłości, ale i jej doświadczyć. Ze wszystkimi ograniczeniami, z jakimiś zgrzytami, z krytyką wyrażoną niepotrzebnie… Nieważne. Upadki świadczą o tym, że się idzie.

I jeszcze: zawsze mówimy, że głosimy te rekolekcje po pierwsze dla siebie samych, i tak na pewno jest zawsze, ale w tym roku doświadczyłam tego szczególnie. Między innymi zaplanowałyśmy drogę krzyżową i ktoś zasugerował „Drogę miłości” ojca Szustaka. Wywarła na mnie ogromne (ale tak naprawdę ogromne) wrażenie. Rozważanie cech miłości (miłość cierpliwa jest, łaskawa, nie zazdrości itd.) w kontekście drogi krzyżowej pokazało mi, jak bardzo nie ma we mnie tej miłości. A jednocześnie potwierdziło mnie w wyborze: że takiej chcę. A w dodatku ja to rozważałam przez kilka godzin, bo musiałam spisać teksty z nagrań, więc słuchałam tego samego w kółko i w kółko… i chyba w końcu coś dotarło.

Więc dobrze, skończyły się rekolekcje, skończyły się największe emocje, wróciłam do swojej wspólnoty – a tu bum! Tej siostrze nie podobają się moje komentarze, ta uważa, że jestem zbyt wrażliwa, z inną jeszcze nie umiem się dogadać… Ojejej. Co jest? Czy to, co przeżyłam, było złudzeniem, nastrojem rekolekcyjnym, który przemija?
Już po rekolekcjach - czas na wejście w zwykłe życie :)

I oto kolejne „bum”, tym razem pozytywne, czyli zrozumienie: no przecież tego chciałaś! Ja chciałam? takich problemów? gdzie, kiedy?

Kiedy powiedziałam, że chcę miłości, która nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie szuka swego… więc teraz mam okazję, mam okazje, żeby się ćwiczyć. A że nie wychodzi? to przecież oczywiste: skoro tego nie umiem…
Magda