Napisał święty Bernard:

"Kościół pierworodnych" chce nas przyjąć, a nas to niewiele obchodzi, pragną nas spotkać święci, my zaś nie zważamy na to, oczekują nas sprawiedliwi, a my się ociągamy.

Święci, którzy chcą nas przyjąć, spotkać, którzy czekają na nas z radością…

Wiem, co to znaczy, bo mieszkam w naszym domu generalnym, gdzie często przyjeżdżają siostry. To jest tak: zaczyna się od wiadomości, że „w przyszłym miesiącu przyjedzie X”. Często nie wiadomo dokładnie kiedy, bo musi załatwić wizę, albo nie ma biletów na samolot, albo loty są odwołane (mgła, wiatr, rozruchy polityczne – cokolwiek). Potem już wiemy, kiedy przyjeżdża, więc trzeba przygotować pokój, czasem ktoś, kto ją zna lepiej, dopowiada: „jej zwykle jest zimno, dajcie dodatkową kołdrę”, albo coś innego. Potem czekamy, ktoś jedzie po nią na lotnisko, czasem w jakiś dziwnych godzinach dnia i nocy – i potem już jest! Przyjechała! Nie było problemów, albo przynajmniej wszystko się dobrze skończyło! Na razie śpi, bo jest bardzo zmęczona, ale zobaczymy się z nią jutro!

I to jest radość spotkania.
Oczywiście wiem, że nasza wyobraźnia ma ograniczone zastosowanie, jeśli chodzi o sprawy ostateczne, o to, jak wygląda niebo… że przecież nie wiemy i nie możemy wiedzieć, bo to nas przerasta nieskończenie. Ale, z drugiej strony, nie mamy innego języka, nie mamy innych obrazów…

Więc rozwinęłam myśl św. Bernarda (ten cytat pochodzi z drugiego czytania w dzisiejszej Godzinie czytań).
Magda