Czy wiecie, co to jest „roncola”? Pewnie nie, ja też nie wiedziałam. To jest taki wygięty nóż, zamocowany na długim kiju; coś jak zminiaturyzowana kosa ustawiona na sztorc. Używa się tego do przycinania winnej latorośli i pewnie też do innych prac ogrodniczych.
 
To przycinanie wygląda bardzo dramatycznie: bo też gałęzie są suche, popękane, powyginane – wyglądają zimą, jakby już nigdy nie miały ożyć. I tak wyglądają przez całą zimę. A potem, na wiosnę, pojawiają się na nich młode pędy – jasnozielone, świeże, delikatne; prześliczne. I to jest taka bardzo widoczna oznaka wiosny, powrotu ciepła, budzącego się życia. 

A wtedy przechodzi ogrodnik, uzbrojony w ten właśnie nóż, i – ciach! obcina te gałązki, nawet nie co którąś, czy połowę – raczej większość. I wcale niekoniecznie obcina te najmniejsze; to, którą ciąć, a którą zostawić, to „wiedza tajemna” ogrodnika, owoc jego doświadczenia.

To obcinanie jest konieczne, bo jeżeli roślina będzie miała za dużo gałęzi, to cała jej siła pójdzie właśnie w te gałęzie, a nie w kwiaty i owoce. I owoce po prostu nie będą miały miejsca, żeby się rozwinąć. Więc tak, to jest konieczne – ale i tak bardzo dramatyczne.

Ale to jeszcze nie wszystko: to pierwsze przycinanie odbywa się wczesną wiosną, ale jest i drugie – pod koniec lata. Kiedy te zostawione wiosną gałązki urosły, zakwitły, zaowocowały – teraz owoce mają dojrzeć na słońcu. Więc obcina się te wszystkie liście i gałęzie, które je zasłaniają, nie mają owoców – są już niepotrzebne.

To jest drugie przycinanie. Oba wyglądają na niszczenie czegoś, co jest dobre; oba pewnie są jakoś „bolesne” dla rośliny. I oba są po to, żeby były owoce.
Magda