Sabina i Magda podzieliły się swoimi przeżyciami związanymi z wolontariatem podczas Światowych Dni Młodzieży.
Sabina mieszka w Krakowie i angażowała się w przygotowania w Krakowie; Magda przyjechała z Rzymu, żeby być wolontariuszką. Teksty Sabiny są czcionką normalną, teksty Magdy – kursywą.
***
Do ŚDM tylko tydzień. Nie dostałam żadnego przydziału jako wolontariusz ŚDM poza tym, co robię dla parafii. A w parafii moim głównym zajęciem jest zadbanie o pielgrzymów, których przyjmiemy w domu. Ks. proboszcz powiedział: „to wystarczy”. I miał rację… Czasu coraz mniej, a tu do zrobienia i to, i tamto.

***
Dostałam identyfikator wolontariuszki. Od razu zakładam – nie tylko ze względów praktycznych (służy jako bilet), ale też – bo jestem z niego dumna; chcę pokazać go wszystkim i bardzo się cieszę, kiedy spotykam innych wolontariuszy: patrzymy na identyfikatory, uśmiechamy się… Wiemy, że jesteśmy razem.

***
Jestem przydzielona do parafii, w której będą grupy z Włoch. Wolontariusze z parafii są bardzo zadowoleni z mojej obecności, z mojego włoskiego – tłumaczę im maile z włoskiego na polski i odwrotnie. Ja też się cieszę, że do czegoś się przydaję.
Ale – według Ewangelii – powinnam powiedzieć „słudzy nieużyteczni jesteśmy” – nieużyteczni? Ale jeżeli się przydaję? Może to znaczy, że tak: robię coś, co jest pożyteczne, ale nie jest moją zasługą, że to umiem i też dostałam tę możliwość – a więc, żeby się nie pysznić.

***
Przygotowywaliśmy plecaki dla grup, które będą w parafii i pomyślałam, że skoro przez kilkanaście sekund mam w rękach plecak, który napełniam, mogę się pomodlić za osobę, która go dostanie. Oto „świętych obcowanie” w praktyce.

***
Wolontariusze z parafii – w większości licealiści – są bardzo przejęci z powodu wszystkich grup, które będą mieszkać w parafii. Przygotowali już materiały dla grup włoskich, hiszpańskich, angielskich… a teraz dowiadujemy się, że będą też Niemcy! I Litwini (ale na szczęście mówią po angielsku)! i może jeszcze inna grupa hiszpańskojęzyczna, z Argentyny! a w sąsiedniej parafii mają być Japończycy!
Uświadamiam sobie, jak przyzwyczaiłam się do mieszanki języków, narodów, wyglądu… w Rzymie: na ulicy, na uniwersytecie, we wspólnocie. Natomiast dla nich to może pierwszy kontakt z cudzoziemcami, pierwsza okazja, żeby użyć w praktyce tego języka obcego, którego uczyli się w szkole, pewnie bez przekonania.

***
Będę odpowiedzialna za szkołę, w której będą spali Włosi. To logiczne, powinien być ktoś, kto zna język. Zgodziłam się, bo przecież po to jestem wolontariuszką: żeby robić to, co jest potrzebne. Ale – boję się. Mam nadzieję, że najgorszym problemem będzie brak papieru toaletowego, albo zatkany prysznic.
To taki Boży „żart”: kiedy wypełniałam ankietę dla wolontariuszy, trzeba było określić własne zdolności i preferencje. Byłam gotowa robić cokolwiek, ale pomyślałam „mam nadzieję, że nie dadzą mi szkoły.

***
Bardzo intensywny czas, na Bożą chwałę.
Wsiadam na rower kilka razy dziennie, żeby szybciej dotrzeć do parafii, do tramwaju, do sklepu X i Y. Dużo tego wszystkiego, bo mam jeszcze scholę w parafii (śpiewamy na liturgii „naszych Francuzów”), wolontariat u dominikanów i konferencję o Rodzinie Dominikańskiej w Czasie Nocy Świętych Dominikańskich.
Aj… Jak dobrze, że moja przełożona i siostry mają rozum i uchroniły mnie od angażowania się jeszcze w coś.

***
Pierwsza noc w szkole: musimy czekać na przyjazd ostatniej grupy, więc zamykamy szkołę i idziemy spać o 1. 45 (w nocy). O 2.30 budzą mnie, bo ktoś się źle czuje. Ostatecznie nie wzywamy pogotowia, poczekamy do rana. Rano przyjeżdża lekarz i oto mój egzamin tłumacza: jak przetłumaczyć nazwę choroby, której nie znam? Tłumaczę objawy, lekarz zgaduje nazwę choroby, wymienia inne objawy, chory potwierdza. Wszystko dobrze się kończy.

***
W czasie szkolenia dla wolontariuszy powiedziano nam, że mamy nosić koszulki wolontariuszy, jeśli jesteśmy na służbie, ale jeżeli chcemy odpocząć, to powinniśmy je zdjąć. Mieli rację: poszłam do centrum w koszulce wolontariuszy i odpowiadałam na jakiś milion pytań typu: gdzie jest…? jak dojechać…? o której będzie…? Na większość pytań umiem odpowiedzieć, a jeśli nie, to wskazuję odpowiednie strony w Internecie.

***
Msza inauguracyjna na Błoniach. To było miejsce wszystkich spotkań z Janem Pawłem. Wspominam zwłaszcza to pierwsze… jakie różnice? Wtedy byłam mała, byłam z rodzicami, niewiele rozumiałam. Ale najważniejsza różnica: wtedy wszystko było biało-czerwone, a teraz są flagi z całego świata.
Także wiele flag z Ukrainy. Co oznacza miłosierdzie dla kraju, zagrożonym przez ciągłe ataki terrorystyczne, które oznaczają wojnę domową, która oznacza obcą inwazję? Modlę się o miłosierdzie.

***
Noc czuwania u dominikanów: w ramach śdm i w ramach 800-lecia Zakonu Kaznodziejskiego.
Przed kościołem i w kościele święci dominikańscy. Bardzo sympatyczni. Zwłaszcza plakat przed kościołem, z grupą świętych: wyglądają jak grupa przyjaciół.
Msza o 9 wieczorem: przewodniczy o. Bruno Cadorè, generał Zakonu (przyleciał specjalnie z Kapituły w Bolonii). Kościół jest taki, jak powinien być: zatłoczony. Siedzimy na stopniach bocznego ołtarza; stopnie konfesjonałów są już zajęte (lepiej się tam siedzi, bo są z drewna).
Oto chwila właściwie doskonała: świętować 800-lecie Zakonu, tutaj, w czasie ŚDM… nie mogłabym wymyślić nic lepszego., bo i dla mnie tu się wszystko zaczęło. Tego nie mogę przekazać innym, więc cieszę się, że obok mnie jest A. – także ona tak to przeżywa. (Wycieram nos, bo jest zimno, a A. uśmiecha się: Chcesz chusteczkę? Ja też jestem wzruszona) .
Czuwanie oznacza, że jutro będę do niczego, nie będę mogła zobaczyć, uczestniczyć… nie szkodzi. Myślę, że trzeba przyjąć to, co się zdarza, cieszyć się tym i nie myśleć o całej reszcie, to jedyny sposób, żeby nie zwariować.

***
Wytrwałyśmy wszystkie do samego końca nocy czuwania u dominikanów, a po jutrzni pomagałam jeszcze trochę w sprzątaniu. A teraz jestem padnięta… Jednocześnie nie daje mi spokoju myśl, że jeśli będę się rozczulać nad sobą, to za 2-3 dni całe ŚDM w Krakowie będzie już tylko historią. A przecież tyle czekałam…
Noc Czuwania już za nami. To co ja teraz będę robić?
Wchodzę na portal dla wolontariuszy i sprawdzam, gdzie jeszcze jest potrzebna pomoc.

***
Nie uczestniczę w powitaniu papieża, słyszę tylko fragment przemówienia: o dobrej i złej pamięci. Wystarczy.

 ***
W parafii: jeden Włoch opowiada o swoim nawróceniu, mam tłumaczyć na polski. Wszystko idzie dobrze aż do zakończenia, kiedy mam przetłumaczyć podziękowanie – z polskiego na włoski, a ja powtarzam to samo, po polsku. Wszyscy się śmieją, ale życzliwie.

***
Sfera pojednania w parku Jordana: konfesjonały ustawione wzdłuż alejek. Kiedyś znałam dobrze ten park, tu łaziliśmy dyskutując, tu czytałam na trawniku… a teraz tu się spowiadam.

***
Zgłosiłam się do śpiewania w piątek na porannej Mszy po włosku w bazylice Mariackiej. Ale może wycofam się z realizacji tego pomysłu. Podobno bardzo potrzebni są tłumacze w policyjnych punktach kontroli. Jeśli to prawda, zrezygnuję z tego śpiewania. Nie mogę być wszędzie.
Godz. 23:30: mam potwierdzenie od koordynatorów wolontariatu ŚDM, że mogę służyć jako tłumacz dla policji przed Drogą Krzyżową na Błoniach. Odprawa o 11:30 jutro na Błoniach.
Śpiewania nie będzie, ale służba – tak. Chwała Tobie, Panie. Idę spać.

***
Stoję na „Cichym Kąciku” na punkcie kontroli bezpieczeństwa przed wejściem na Błonia. Stoję i głównie odpowiadam na pytania pielgrzymów. Czasami tłumaczę rozmowy policjantów z legitymowanymi osobami. Po to tu jestem.
Jestem mocno zdziwiona, że rozmawiam głównie po angielsku (a wydawało mi się, że nie pamiętam już tego języka).

***
Godziny mijają, na Błoniach trwa już program przewidziany przed przyjazdem Papieża. Zmieniają się policjanci na posterunku, a ludzie wciąż płyną jak rzeka. A z nimi płyną flagi, morze flag z całego świata. Mnóstwo Włochów, bardzo dużo Francuzów. Sporo Polaków. A poza tym cały świat: Liban, Kanada, Portugalia, USA, Ukraina, Argentyna, Hiszpania, Australia, Sudan...
Patrzę na nich i nie mogę się nadziwić, że tu są. Że jest ich tylu. Że przyjechali z tak daleka. Że nie narzekają, że trzeba iść piechotą, że raz słońce piecze, a raz deszcz.
Patrzę na uśmiechnięte twarze. A mnie chce się płakać ze wzruszenia. Oni tu są, bo Chrystus ich zaprosił, i papież ich zaprosił, i my, krakowianie, ich zaprosiliśmy. A tylu mieszkańców Krakowa dało sobie wmówić, że trzeba uciekać z miasta.
Ci nigdy nie dowiedzą się, co stracili.

***
Policja zatrzymuje grupę maszerującą z iracką flagą. Prosi pana w średnim wieku o dokumenty i wyjęcie wszystkiego z plecaka i z kieszeni. Wszystkiego. A potem rewizja osobista.
Po zakończeniu rewizji policjanci dziękują, oddają wszystko pielgrzymowi. Ten na odchodne patrząc mi w oczy dodaje: „My z Iraku… Bo nie wszystkich tak sprawdzacie, prawda?” Przepraszam, ale takie są procedury. Rozmawiamy chwilę; mówię, że mam w domu pielgrzymów z Iraku, więc zostawia mi swoją wizytówkę. Grupa wchodzi na Błonia.
Na wizytówce arabskie” robaczki”, nr telefonu i napis po angielsku: „wikariusz biskupa”. Tym bardziej jest mi przykro i głupio.

***
Piątek, godz. 17:50. Pielgrzymi wciąż wchodzą na Błonia, ale „nasz” radiowóz właśnie dostaje inne zadanie. Panowie policjanci dziękują za współpracę: jesteśmy po służbie! Możemy iść na Drogę Krzyżową!
Zbieramy rzeczy, przyspieszamy kroku. Udaje nam się wejść do najbliższego sektora. Co więcej: znajdujemy miejsce pod samym telebimem. Ale luksus!
O takiej sytuacji nawet nie marzyłyśmy, więc nawet nie mamy modlitewników pielgrzyma, żeby śledzić teksty. Nie mamy też radia. Na szczęście ja znam polski i włoski. Tłumaczę „koleżance” (dziewczyna z Litwy) przemówienie Papieża, z włoskiego na polski, symultanicznie. Aż się dziwię, że tak dobrze mi idzie. Chyba łaska stanu – w końcu jestem tłumaczem na służbie!

***
Chciałam iść na Campus Misericordiae z siostrami, ale muszę być w szkole, póki Włosi nie wyjdą, więc decyduję, że pójdę z wolontariuszami z parafii. Może to i lepiej: w końcu pracowaliśmy razem, razem przeżywaliśmy chwile piękne, tragiczne, nerwowe, śmieszne – a teraz razem pójdziemy na zakończenie.
Podsłuchane po drodze: „Wiesz, to jest pierwsze śdm, które przeżywam w ten sposób, z nowym duchem…” (nie słyszę więcej, ale to mi wystarcza).

***
Niedziela rano. Campus Misericordiae, policyjny punkt kontroli przed sektorem H. Tak, znowu służę jako tłumacz-wolontariusz. Stoję, patrzę, mówię, tłumaczę. I mam poczucie brania udziału w wielkich dziełach Bożych: tu, na Mszy, będzie prawdziwe centrum ŚDM!
Zaraz zacznie się Msza posłania, a ludzie wciąż płyną. Przed naszą bramką od wieczora przeszły tysiące ludzi, a przed poprzednią, na której stałam wczoraj popołudniu, chyba z pół miliona. Nagle… O! Pozdrawia mnie dziewczynka ze scholi w parafii. Potem jakaś nieznajoma blondynka uśmiecha się do mnie: „Siostra dominikanka bezhabitowa?!” (Ochroniarze stojący obok spoglądają na siebie, zdziwieni) „Siostra mówiła na czuwaniu u dominikanów!”.

***
Zaczęła się Msza posłania z Papieżem. Już nie jestem potrzebna policjantom – wchodzę do sektora szukając jakiegoś miejsca, w którym dobrze słychać i coś widać na telebimie. Znajduję to i jeszcze więcej: miejsce w cieniu drzew. I całkiem blisko księdza udzielającego Komunii św. 
Pod koniec Mszy twardo kieruję się do wyjścia, bo ustaliłyśmy wczoraj rano, że będę próbowała dotrzeć do miasta, na spotkanie Papieża z wolontariuszami.

***
Kończę śdm bardzo uroczyście: prawie mdleję w czasie Mszy, prowadzą mnie do namiotu medycznego. Dzwonię po Sabinę, która przychodzi mnie ratować, a potem karetka odwozi nas do miasta. Nie mogę już zajmować się szkołą, przykro mi, ale ktoś mnie zastąpi. 

***
Niedziela 31 lipca, godzina osiemnasta. Jestem już kilometr od domu, czekam na nasze siostry, które były zarejestrowane jako pielgrzymi i jadą kolejnym tramwajem. Stoję pod sklepem, bo leje jak z cebra. Rozmawiam z przypadkowymi ludźmi. Mam czas na myślenie.
Nie byłam na spotkaniu wolontariuszy z Papieżem w Tauron Arenie, ale nie żałuję. Życie przygotowało inny scenariusz, który przyjęłam jako wezwanie do współpracy z Opatrznością: Magda źle się poczuła i trzeba było zająć się nią i jej bagażami. A przede wszystkim… znaleźć ją!
Pan Bóg jest taki dobry! Szukając Magdy nie musiałam nieść wszystkich bagaży, bo spotkałam nasze siostry (chociaż wcześniej wydawało mi się to prawie nieprawdopodobne). Teraz Magda jest już bezpieczna – po okiem swojej mamy dojdzie do siebie.

***
ŚDM należy już do historii. „Widziałam Kościół”, który jest żywy, który jest młody, który jest powszechny, ogólnoświatowy. Miałam przywilej spoglądania na twarze tysięcy wchodzących i wychodzących ze spotkań z Papieżem. Może w sposób nieudolny, ale z otwartymi oczami, z kompetencjami i ograniczeniami, jakie mam, pracowałam dla Kościoła.

 ***
Jestem zadowolona: że byłam, że byłam wolontariuszką.
Za wszystko, co zrobiłam i czego nie zrobiłam.
Za wszystkich ludzi.
Za wszystko: dziękujmy Bogu.

***
Ktoś mnie zapytał, czy wybieram się jako wolontariuszka do Panamy. Od razu odpowiedziałam, że nie. Bo przecież to nierealne, bo za daleko, za drogo, bo lata lecą, a do młodzieży już się nie zaliczam.

Ale… Co ja mogę wiedzieć o przyszłości? Tylko i aż tyle, że moja przyszłość jest w ręku Boga. Jeżeli On będzie miał takie plany wobec mnie i Kościoła…, to mam nadzieję, że zrozumiemy Jego plan!