Kiedy sama odprawiam drogę krzyżową, zatrzymuję się przy niektórych stacjach dłużej, przy innych krócej. Jedną ze stacji, przy których dłużej się zatrzymuję, jest stacja piąta: Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi.
To, co mnie zawsze porusza, to fakt, że Szymon zrobił coś dobrego: pomógł cierpiącemu człowiekowi – pomógł cierpiącemu Bogu! pomógł w czymś, co prowadzi do naszego zbawienia! – ale on wcale o tym nie wiedział! Został zmuszony, więc zgodził się zewnętrznie, ale w środku pewnie cały czas narzekał: „i po co mi to było... ale wstyd... już i tak byłem zmęczony... a tu wszyscy się na mnie gapią... dlaczego to padło właśnie na mnie... kiedy to się skończy... ja mam tego dość... to niesprawiedliwe...” – świetnie mogę sobie wyobrazić  jego myśli.
A jednak – a jednak. Nie wiedział o tym, a zrobił coś bardzo ważnego.

Ale to, co w tym jest najważniejsze, to oczywiście nie jest postawa Szymona – ale moja. Ile razy mi się zdarza, że ktoś mnie „zmusza” do czegoś – do czegoś dobrego! a ja nie umiem tego potraktować jako okazji, jako przypomnienia, jako pomocy, tylko – narzekam, i czuję się zmuszona, i w ten sposób sama niszczę to dobro, które mam okazję zrobić.
Magda

(Zapraszam Wszystkich Chętnych do napisania czegoś o Drodze Krzyżowej)