Chodziłam po Polach Lednickich i myślałam, jak bardzo wpisuje się ta moja "posługa" w nasz styl i charyzmat. Iść, szukać ludzi, zwłaszcza tych, którym na wierze i Panu Bogu niezbyt zależy. Chcieć słuchać... i wychodzić w dyskusji od ich życia, od szkoły, robienia dredów i planów na przyszłość, po to, by świadczyć im o Bożej miłości.
Trudna sprawa. Łatwiej jest "głosić kazania", "moralizować", "osądzać"... Cała nadzieja w tym, ze człowiek całe życie się uczy, a Pan Bóg posługuje się nami nawet wtedy, gdy jesteśmy jeszcze dalecy od doskonałości.

Chodziłam po Polach Lednickich i dziękowałam Mu za tych wszystkich ludzi zaangażowanych. Zrobiła na mnie wielkie wrażenie zwłaszcza ofiarność księży, którzy przez cały dzień spowiadali obok namiotu adoracji. Jeszcze po dziewiątej, po ciemku i w deszczu, byli księża, którzy spowiadali stojąc pod gołym niebem, i to bez parasola. (Rozmawiałam z jednym, który o 20.30 złożył swoje krzesełko mówiąc, że już nie może. Każdemu z nich powiedziałabym z serca: Dziękuję!, ale trochę mi było głupio i nic nie powiedziałam...).

Ogólnie rzecz biorąc myślę, ze tegoroczna Lednica nie przejdzie bez echa w życiu wielu młodych ludzi.
Jak wielu zobaczyło obok siebie - może pierwszy raz w życiu - tylu ludzi wierzących, którzy bawią się bez "dopalaczy". I razem chcą się modlić. Jak wielu prosiło o modlitwę.
Jak wielu długo trwało w ciszy adoracji, na kolanach przed Najświętszym Sakramentem.
Jak wielu chciało się wyspowiadać "na spokojnie", długo rozmawiając z księdzem.
Jak wielu przyjęło lednicki brewiarz jak wielki skarb. (Mam przed oczami młodą dziewczynę, która była tak szczęśliwa..., że pocałowała go z wielką czcią).
Jak wielu dzięki niemu odkryje piękno modlitwy liturgicznej...

Tylko Pan Bóg wie to wszystko. Niech On da wzrost tego, co sam zasiał.
A ja... chcę tam wrócić za rok, jeśli się uda. :)
Sabina