Trafiłam kiedyś do szpitala z zaawansowaną anemią. Decyzja: muszę zostać, konieczna transfuzja. Pierwszy raz zdarzyło mi się leżeć w szpitalu i bardzo tym byłam przejęta.

Transfuzja. Źródło grafiki - Freepik
W końcu przywieziono krew, podłączono do kroplówki. I teraz miałam leżeć, nieruchomo – i nie spać, bo mogę się poruszyć, wyrwać igłę z żyły i będą problemy.

Byłam za słaba, żeby móc coś czytać czy słuchać, więc na początku po prostu patrzyłam na kapiące krople; potem zaczęłam dla rozrywki obliczać w pamięci, jak to długo będzie trwało: bo na woreczku jest napisana objętość, a kropla ma ok. 5 mm średnicy, więc objętość to będzie… więc w woreczku jest tyle kropli… więc, uwzględniając czas między kroplami, to oznacza, że woreczek się wyczerpie po czasie…

A potem zaczęłam myśleć nad tym, co się dzieje: jestem słaba, źle się czuję; brakuje mi krwi. Ktoś tę krew oddał; ktoś mi ją podłączył do żyły; poczuję się lepiej, wyzdrowieję, będę mogła znowu działać, jak wcześniej.

I wtedy dotarł do mnie sens dosłowny tego wszystkiego, co mówi się o krwi Chrystusa: krew, która obmywa; krew, która umacnia; krew, która daje życie. Tak, wiedziałam o tym, modliłam się, rozważałam – ale zrozumiałam dopiero wtedy, podłączona do kroplówki: co to znaczy cena krwi.
Magda