Obejrzałyśmy film „Przed sklepem jubilera” (1988, Reżyseria - Michaela Anderson, scenariusz Jeff Andrus, na podstawie sztuki Karola Wojtyły).
Ja już po raz trzeci i po raz trzeci mi się nie podobał.

Ale tym razem się nad tym niepodobaniem zastanowiłam i zrozumiałam, o co mi chodzi. To nie chodzi tylko o to, że zazwyczaj książki są lepsze od filmów; ani o to, że to jest tekst poetycki („medytacja przechodząca w dramat”), a więc film realistyczny z założenia musi wiele stracić. Ani też o to, że widziałam przedstawienie w teatrze i zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Chodzi o problem centralny.

Dla tych, którzy nie znają filmu, trochę streszczę: Chodzi o historię dwóch par – przyjaciół ze studiów. Andrzej ginie na wojnie, a Teresa sama wychowuje syna. Stefan i Anna emigrują do Kanady; oddalają się od siebie – nie rozwodzą się, ale prawie.
I jest jeszcze trzecia, przyszła para: Krzysztof – syn Teresy i Andrzeja i Monika, córka Stefana i Anny. I chodzi właśnie o Monikę: o to, jak ona jest poraniona przez sytuację rodzinną; jak nie wierzy w sens zakładania rodziny. W miłość – owszem, wierzy; ale nie w to, że miłość może trwać całe życie.
Boi się zaangażować, boi się zaufać; wydaje się jej, że nie ma sensu zaczynać czegoś, co będzie skazane na niepowodzenie... Więc chodzi właśnie o to: jak zaufać przyszłości, drugiemu człowiekowi, miłości...
I tu właściwie historia powinna się zacząć. Natomiast w filmie – nie ma mowy o tym, czy Monika może uwierzyć mamie Krzysztofa, która jakoś zachowała swoją miłość; czy mogą mieć dla niej sens starania rodziców, którzy chcą odbudowywać swoje wspólne życie... Nie ma też mowy o tym, że wierność małżonków opiera się na większej wierności: wierności Boga; i na tym, że małżeństwo jest sakramentem. Nie. Krzysztof ją przekonuje do małżeństwa, bo... wydaje wszystkie oszczędności na dwa bilety lotnicze do Krakowa, żeby mogli się pobrać tam, gdzie jej rodzice...

Ale to przecież nie ma sensu! Monika nie wątpiła w siłę uczuć Krzysztofa, w jego zdolność do poświęcenia, do wielkich gestów... ona wątpiła w to, czy to wystarczy, aby budować wspólne życie; wątpiła także w swoją zdolność do miłości, rozumiejąc, jak odbiły się na niej doświadczenia rodziców. Więc jak miałby ją do tego przekonać nawet największy, „romantyczny” gest?
Więc to jest mój główny problem z tym filmem.

Magda

Oczywiście, jeżeli ktoś powie, że się wzruszył, to nic nie powiem. A jeżeli doda, że ten film skłonił do refleksji nad miłością, wiernością, małżeństwem... to bardzo dobrze. Ale to nie zmieni mojej opinii.