Tak - mniej więcej - zaczynałam moją przygodę z różańcem. Najpierw odmawiałam po jednym dziesiątku dziennie, po dwa, bo na resztę "nie miałam czasu".

Potem odmawiałam go raz częściej, raz rzadziej, ale nie wyobrażałam sobie, żebym wyszła z domu bez niego (chociaż umiem go odmawiać też na palcach).
 
Z biegiem czasu zrozumiałam, jak wiele czasu na modlitwę czy na czytanie można znaleźć w tak zwanym międzyczasie. Wszystko zależy od miłości, motywacji i... dyscypliny (czy jakby ktoś powiedział współczesnym językiem: "dobrej organizacji czasu pracy").

Dlatego od lat często dużo modlę się "w drodze", jak święty Dominik: w drodze do szkoły, do kościoła, do sklepu; w tramwaju, na przystanku, na spacerze...
 
Ostatnio natknęłam się na piękny tekst na ten temat w "Orędziu Jana Pawła II z okazji XVIII Światowego Dnia Młodzieży":
Nie wstydźcie się odmawiać Różańca sami, kiedy idziecie do szkoły, na uczelnię czy do pracy, na ulicy i w środkach komunikacji publicznej; przyzwyczajajcie się odmawiać go ze sobą, w waszych grupach, ruchach i stowarzyszeniach; nie wahajcie się proponować go w domu waszym rodzicom i rodzeństwu, gdyż on ożywia i umacnia więzy pomiędzy członkami rodziny. Ta modlitwa pomoże wam być mocnymi w wierze, stałymi w miłości, radosnymi i trwałymi w nadziei.
I bardzo mnie cieszy, że są ludzie młodzi, którzy... może czytali to orędzie i wzięli je sobie do serca. Co rano spotykam w autobusie elegancką panią w moim wieku, która jak inni jedzie do pracy. Jedzie modląc się na grubym, drewnianym różańcu.  
Sabina