Dwie nasze siostry złożyły ostatnio śluby wieczyste. To zawsze jest dla wspólnoty wielka radość i wielkie przeżycie;  tym razem chciałabym opowiedzieć o tym, jak to przeżywałyśmy „od kuchni”, a raczej – od kuchni, bez cudzysłowu. To znaczy o przygotowaniach praktycznych i co z tego wynikło.

Już wcześniej zostało zaplanowane, kto co robi i kiedy. I ten podział prac był skuteczny, choć oczywiście zdarzały się zmiany w ostatniej chwili. Ja miałam jako zadanie: dekorację werandy, gdzie jedliśmy kolację; surówkę z kapusty z orzechami (za te dwie rzeczy byłam odpowiedzialna) i pomoc przy robieniu kanapek. Każdą rzecz robiłam z innymi siostrami (i w żadnej nie wybierałam współpracowników), ale wszystkie dobrze się udały, ale – co ważniejsze – były dla mnie pięknym doświadczeniem współpracy. Były, oczywiście, trudności, ale jakoś tak byłyśmy „okryte” Bożą łaską, że nie miały żadnego znaczenia, nie niszczyły ani współpracy – na poziomie konkretnym, ani tego pięknego poczucia bycia siostrami.

Dzień po uroczystości siedziałyśmy razem na rekreacji i dzieliłyśmy się wrażeniami. Wtedy odważyłam się powiedzieć o tym, co tu napisałam – chociaż miałam poczucie, że to zabrzmi strasznie banalnie i sentymentalnie. Ale nie zabrzmiało i w dodatku okazało się, że inne siostry też miały takie wrażenie i też o tym opowiedziały. To było piękne!

Chciałoby się, żeby taki klimat został zawsze… ale już następnego dnia jedna narzekała, że odłożyłyśmy tace do niewłaściwej szafy; druga była o coś zirytowana; trzecia nie zrobiła czegoś, czego potrzebowałam i ją skrzyczałam….

To nie szkodzi. Ważne, żeby zapamiętać to spojrzenie, kiedy przez chwilę mogłyśmy zobaczyć prawdziwe piękno sióstr, prawdziwe piękno naszej wspólnoty.
Magda