W zeszłym tygodniu spotkałam przedstawicieli głównej siedziby naszego banku. Była to dla mnie wielka radość, a i sami bankierzy przyjęli mnie bardzo serdecznie (chociaż jeden zapomniał moje imię). Mogę mu to jednak wybaczyć.

Do tego banku można składać wnioski i podania o pożyczkę siedem dni w tygodniu i nigdy nie dostaje się odpowiedzi odmownej... Nie trzeba w nim płacić ani odsetek, ani opłat za prowadzenie konta. Kazde podanie jest drukowane w formacie XXL i przekazywane wszystkim bankierom.

A bankierów jest siedmiu. Ci, których spotkałam, byli (i są) na każde zawołanie, zaopatrzeni w ujmujący uśmiech i ręce gotowe do pracy. Ich nogi nie są aż tak chętne do współpracy, ale cóż można na to poradzić? Chyba nic, poza kulą i protezą stawu biodrowego. Jeden z tych bankierów jest całkowicie głuchy i na jego głuchotę nie ma sposobu, poza pisaniem i czytaniem z ruchu warg. Cóż, każdy ma swoje kłopoty...

Na zakończenie spotkania przekazałam moje serdeczne podrowienia dla innych bankierów. Tym bardziej serdeczne, że nigdy nie wiadomo, czy uda mi się jeszcze spotkać ich wszystkich. Najstarsi działają na swoim polu już ponad 60 lat (!); jeden jest chory na serce, inny od dziesięciu lat jest sparaliżowany i leży w łóżku.

A cóż to za dziwny bank, zapytacie?

To wspólnota Misjonarek Szkoły z Florencji. Wspólnota, w której wszystkie siostry są już na emeryturze i ich głównym zajęciem jest modlitwa i pielęgnowanie wzajemnej miłości siostrzanej. To jest nasz duchowy bank. Nasz skarb.  

Sabina


Florencja. Okolice naszego domu